reklama  
 
  play  
Czwartek, 18 Kwietnia w Radio Derf
 Playlista   Pomoc   Parametry Play
Bluesdelta
Play
Jazz
Play
Blues Standards
Play
Soul
Play
Bluesrock
Play
Polski blues
-=-=-=-=-=-                    FROM MEMPHIS TO NORFOLK – ZBIÓR ARTYKUŁÓW PRZEDSTAWIAJĄCYCH SYLWETKI WCZESNYCH BLUESMANÓW Z DELTY MISSISIPI, ZAPRASZAMY DO LEKTURY !!!                    -=-=-=-=-=-                    
  
NOWOŚĆ : The Brothers - March 10, 2020 Madison Square Garden (Live) (2021) 4 CD



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie







Bluesdelta
  Aktualnie: "Big Bill Broonzy - Feelin` Low Down - Make My Getaway"
Jazz
  Aktualnie: "Stanley Jordan - Dreams Of Peace - Easy Love"
Blues Standards
  Aktualnie: "Buddy Guy - Sweet Tea - Tramp"
Soul
  Aktualnie: "Dionne Warwick - Love Songs - You Are The Heart Of Me"
Bluesrock
  Aktualnie: "John Mayer Trio - Crossroads Guitar Festival 2010 - Who Did You Think I Was"
Polski blues
  Aktualnie: "Two Timer - The Gumbo Sessions - Leo And Ellie"
 
  menu  
aktualności
artykuły
download
festiwale
forum
From Memphis to Norfolk
galeria
koncerty
kontakt
linki nadesłane
o Radio Derf
reklama w Radio Derf
reportaże i wywiady
transmisje live
 
  reklama  
 
  partnerzy  
 
  odwiedzający  
 Wizyty:
start: 2007-07-03
 [15031288]  Wizyt łącznie
 [55756]  Wizyt dzisiaj
 
  reklama  
 
  reklama  
 
  statystyki  
 [291]  Zarejestrowanych użytkowników
 [0]  Zalogowanych

 [650]  Aktualności

 [7]  Koncertów
 [0]  Nieopublikowanych
 [7]  Archiwalnych

 [93]  Galerii

 [18]  Linków

 [0]  Postów RD

 [55]  Reportaży/Relacji

 [3]  Forum

 [120]  Tematów forum

 [2449]  Postów forum
 
  artykuły  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
NA ANTENIE RADIA DERF: HUBERT SUMLIN  
Autor: administrator, 2011-12-08 19:46:46
NA ANTENIE RADIA DERF: HUBERT SUMLIN

Bez Howlin’ Wolfa nie byłoby elektrycznego bluesa. Bez Huberta Sumlina nie byłoby Howlin’ Wolfa. Potężny shouter i jego smukły, cichy gitarzysta trwali przy sobie dwadzieścia lat, budując razem niepowtarzalne brzmienie Chicago.

Ich ścieżki zetknęły się w 1941 roku. Howlin’ Wolf, uczeń Charleya Pattona, koncertował tego roku w Hughes w stanie Arkansas, dokąd rodzina Huberta przeniosła się dwa lata wcześniej z Greenville. Nie mógł wiedzieć, że młodziutki, ubogo ubrany chłopiec, który zerkał ukradkiem przez okno baru, stanie się jego najwierniejszym sojusznikiem i nie opuści go aż do śmierci.
„Byliśmy jak ojciec i syn, choć ciągle się kłóciliśmy – miał wspominać po latach – Wolf wyrzucał mnie ze sto razy. Czasem na pięć minut, a czasem na kilka dni. Wybiłem mu przednie zęby. Następnego dnia poszedł i wstawił sobie złote. Wierzcie, albo nie, wyglądał lepiej, niż kiedykolwiek przedtem. A później on wybił zęby mi. Okropnie się potem czuł. Całą noc siedział w aucie pod moim domem. A rano przyszedł i dał mi pieniądze na nowe zęby.”.

W 1941 Hubert miał niecałe dziesięć lat (przyszedł na świat 16 listopada 1931), grał jednak zadziwiająco dobrze, jak na tak młody wiek. Zaczynał jako kilkulatek od diddle-bow, drutu naciągniętego na gwoździach wbitych w ścianę szopy. „Mój starszy brat A.D. grał na nim szyjką od butelki – wspomina – nie spocząłem, dopóki nie dorobiłem czterech kolejnych strun. Na piątą nie starczyło mi drutu, ale i tak brzmiały jak prawdziwa gitara. Bratu bardzo się to spodobało. „Spryciarz z ciebie” - pochwalił mnie. Obaj szaleliśmy wtedy za Robertem Johnsonem i całymi dniami graliśmy kawałki z jego płyty”.

Pierwszą gitarę dostali latem 1938, kiedy Hubert skończył siedem lat. Kiedy wracali z nią do domu, kilka przecznic dalej, w Babtist Town, umierał 27-letni Robert Johnson. „To była naprawdę dobra gitara, lepsza niż wiele dzisiejszych – opowiada – grałem na niej dwanaście lat, dopóki całkiem się nie rozpadła.”. Jego matka wydała na nią pięć dolarów, prawie całą tygodniową pensję. Było to z jej strony niemałe poświęcenie – w domu czekało trzynaścioro głodnych dzieci, a ojcu Huberta ledwo udawało się związać koniec z końcem.

„Ojciec uprawiał swoje 25 akrów, a matka pracowała domu pogrzebowym - wspomina Sumlin - co rano szła do pracy cztery mile. Kochała nas. Cieszę się, że mogła ujrzeć, że jej poświęcenie nie poszło na marne. Przeżyła w dobrym zdrowiu 99 lat.” „Dorabialiśmy sobie pędzeniem bimbru – dodaje – ojciec pędził whisky w chatce na bagnach. Pewnego razu nakryłem go przy pracy. Zapytałem po co ta cała maszyneria. „A jak myślisz, skąd masz skarpetki na nogach? Za co sprawiłem ci buty?” rozgniewał się.

Hubert od dzieciństwa pragnął grać. „Pamiętam jak brzuch bolał mnie z głodu – wspominał – przysiągłem sobie, że zostanę muzykiem i już nigdy nie będę głodował”. Słuchał namiętnie nagrań Charleya Pattona, Lonniego Johnsona, Peetiego Wheatstrawa i Roberta Johnsona. Były lata 40-te i na surowe dźwięki country bluesa, jakim nasiąkał w Greenville, zaczęły się już nakładać miejskie brzmienia B.B. Kinga i Freddiego Kinga. ”Charley Patton już wtedy nie żył, ale i Muddy i Wolf dobrze go znali – wspomina - kiedy wyjeżdżałem do Chicago żył jeszcze Sonny Boy Williamson. Mój kuzyn grał z nim w noc jego śmierci. Byłem zbyt młody, żeby poznać osobiście wszystkich tych wielkich muzyków, ale ich muzyka była mi bardzo bliska. Czytałem o nich i pasjami słuchałem ich płyt. Wyszukiwałem je w komórkach i na strychach”.

Pierwszego dnia po przeprowadzce do Hughes Hubert poznał Jamesa Cottona, chłopca z sąsiedztwa, podobnie jak on zafascynowanego muzyką. „Zaprzyjaźniliśmy się i odtąd wszędzie chodziliśmy razem. James nie umiał jeszcze wtedy grać na harmonijce, ale bardzo się starał. Zaprowadził mnie do Pata Hare’a, gitarzysty Bobby’ego Blue Blanda. Zaczęliśmy razem z nim występować w honky-tonkach. W sobotnie noce ludzie bawili się do białego rana. Graliśmy, a oni rzucali nam centy i dziesiątaki. Nieraz wybuchały bójki i musieliśmy uciekać ile sił w nogach”.

Koncert Howlin’ Wolfa był dla Huberta prawdziwym świętem. „Byłem za młody, żeby wpuszczono mnie do baru – wspominał – zwykle wślizgiwałem się do baru ukryty pod czyjąś spódnicą, ale tym razem ochroniarz złapał mnie i wyrzucił za drzwi. Wdrapałem się więc na stos skrzynek po coca – coli i zerkałem przez okno. Nagle straciłem równowagę i wpadłem do środka wprost pod nogi Howlin’ Wolfa. Wolf roześmiał się i zaprosił mnie na scenę, a po występie zajrzał do nas do domu. Powiedział mojej matce, że zostanę muzykiem i pewnego dnia przyjmie mnie do swojego zespołu”. „Odtąd ćwiczyłem jak opętany, modliłem się i spałem z gitarą pod poduszką. Wiedziałem, że Wolf nie rzuca słów na wiatr”.

Marzenie spełniło się na początku lat 50-tych. Kiedy w 1953 Howlin’ Wolf przenosił się do Chicago, jego długoletni partner, Willie Johnson, wolał zostać na Południu. Wolf został bez gitarzysty. Naglony potrzebą przypomniał sobie o utalentowanym chłopcu z Arkansas. Sumlin dołączył do niego po dwóch tygodniach. „Wolf wezwał Cottona i powiedział mu, że zwija zespół i wyjeżdża na Północ. Chciał zabrać mnie ze sobą. Chłopcy nie chcieli mnie puścić, a i ja nie bardzo mu dowierzałem. Ale pewnego dnia przysłał po mnie i po swoją żonę. No i pojechałem. Ciężko było rozstać się z Jamesem. Był dla mnie jak brat.”

Sumlin nie od razu związał się z Wolfem. Spędził najpierw kilka miesięcy w zespole Muddy Watersa. „Byłem młody i głupi. Uciekłem od Wolfa i przyłączyłem się do Muddy’ego. Zaoferował mi trzykrotnie większą gażę. Wolf nieźle się wówczas wściekł „A idź! I tak tu do mnie wrócisz” wrzeszczał. Pamiętam, że Muddy zapytał mnie, czy mam się w co ubrać. Miałem w walizce marynarkę, Wolf kazał nam je nosić na koncertach. „Bracie, przed nami 41 koncertów!” roześmiał się Muddy. A ja wpadłem w popłoch. Nigdy nie wyjeżdżałem na tak długo. Chciałem rzucić wszystko i wracać do Wolfa, ale ten mnie przegonił. „Nie wracaj, zanim nie będziesz pewny, że tego chcesz”. Zagrałem więc jeden koncert, a potem jak niepyszny wróciłem do Chicago”.

Choć Hubert Sumlin miał już za sobą występy w juke-jointach i lokalnych stacjach radiowych, musiał się jeszcze wiele się nauczyć, zanim dołączył do zespołu Wolfa. Początkowo terminował na gitarze rytmicznej pod okiem chicagowskiego gitarzysty Jodiego Williamsa, aż wreszcie w 1955 zajął jego miejsce u boku Wolfa. Miał na nim pozostać aż do śmierci wokalisty w 1976 roku, a jego gra w “Killing Floor'', ''The Red Rooster'' i ''Smokestack Lightning'' przeszła do klasyki bluesa.

„W Chicago od początku poczułem się jak w domu – wspomina – graliśmy tu lepiej i bardziej prawdziwie, niż na Południu. Muddy i Wolf wściekle ze sobą konkurowali. Lata całe minęły zanim się pogodzili. Spotkałem tu ludzi z Nowego Orleanu, ludzi z Mississippi i Arkansas. Każdy z nich grał inaczej, każdy miał własne brzmienie. Brałem kilka akordów od jednego, kilka od drugiego. Grałem wszystkie rodzaje bluesa, te smutne i te radosne. Rozwijałem się w niesamowitym tempie. Musiałem, inaczej nie nadążyłbym za Wolfem. Gra z nim była wielkim wyzwaniem.”

Wolf zafundował krajanowi twardą szkołę. Wkrótce po przyjeździe wysłał Sumlina do chicagowskiego konserwatorium na lekcje klasycznej gitary. „Uczyłem się tam sześć miesięcy pod okiem starego wyjadacza z miejskiej orkiestry symfonicznej – wspomina Sumlin – pierwszy raz spotkałem muzyka, który równocześnie grałby klasykę i bluesa. Tak wiele mi dał. Nie umiałem wówczas czytać nut, nie miałem pojęcia o grze na fortepianie, nie odróżniałem F od A.”

To dzięki Wolfowi narodził się unikalny styl Sumlina, jakim zasłynął w latach 50-tych w wytwórni Chess. Pewnego wieczoru Wolf wyrwał mu piórko z rąk na oczach publiczności. Jego zdaniem Hubert grał za głośno i zagłuszał jego wokal. „Wyrzucił mnie z zespołu po ośmiu latach wspólnego grania. Wściekłem się na niego, ale kiedy wróciłem do domu zacząłem ćwiczyć grę palcami. Nigdy więcej nie sięgnąłem po piórko. Nie po to Bóg dał mi pięć palców, żebym używał piórka. Nigdy nie używałem też capo, jak Muddy, czy Albert Collins. Po co się ograniczać? Odmienił się mój ton i brzmienie, a moja gra zyskała więcej ducha”.

“Howlin’ Wolf był naprawdę wielkim facetem. Niedobrze było go rozłościć. A w gniew wpadał łatwo. Pamiętam, jak kiedyś zawieruszyłem mu się, kiedy pakowaliśmy sprzęt do busa. Zwymyślał mnie za to przy całym zespole. Patrzyła na mnie ładna dziewczyna, więc uniosłem się honorem. Poczekałem, kiedy Wolf spojrzał gdzieś w bok i z całej siły przyłożyłem mu w szczękę. Nawet nie drgnął. Odwrócił się tylko powolutku i pacnął mnie wierzchem dłoni. Spadłem ze sceny i potoczyłem się po rampie. Taką miał siłę. Biliśmy się potem nieraz, ale zawsze się godziliśmy”.

„Świetnie nam się razem pracowało – dopowiada – ludzie uważali, że z Wolfem trudno się dogadać. Ja tak nie uważam. Pracowaliśmy we dwójkę nad nowymi piosenkami. Tylko ja i on. A czasem i Willie Dixon. Trenowaliśmy z setkami różnych brzmień, aż wybraliśmy to, które najlepiej zabrzmi. Zespół wchodził dopiero, kiedy byliśmy gotowi do nagrywania. Dziś w studio przesiaduje się miesiącami. Nam wystarczało kilka dni. Dobrze nam się razem pracowało. „Urodziłem się o 40 lat za wcześnie – mawiał – gdyby nie to, nie musiałbym orać mułami zmrożonej na kość ziemi. Nigdy nie zapomnę tego mrozu i bólu bosych stóp. Dziś życie z roku na rok staje się lżejsze”. Do dziś nie mogę uwierzyć, że już go z nami nie ma.”

Na łożu śmierci Howlin’ Wolf posłał Huberta po niewidzianą od 20 lat matkę. „Pojechałem po nią aż do Mississippi, ale nie chciała przyjechać. Nie mogła pogodzić się z tym, że jej syn gra „diabelską muzykę” – wspomina. Sumlin ciężko przeżył śmierć przyjaciela. Długo wahał się, czy wrócić na scenę, nie opuścił jednak rąk. „Wiem, że Wolf by tego chciał”- mówił. Wraz z pozostałymi członkami zespołu jeszcze przez kilka lat kontynuował występy pod szyldem „The Wolf Pack”. Kiedy grupa się rozpadła rozpoczął karierę solową.

Wydał w sumie 15 autorskich płyt. Dwie pierwsze: „My Guitar & Me” (1975) i „Groove” (1976) ukazały się we Francji, na rynku amerykańskim Sumlin zadebiutował dopiero w 1986 gorąco przyjętym krążkiem „Hubert Sumlin's Blues Party”. Sam pomysł nie był zresztą nowy. Już w 1964 Sumlin nagrywał solo dla Horsta Lippmana w trakcie American Folk Blues Festival. Jego ostatni solowy album, wydany w 2004 „About The Shoes”, uważany jest obok „I Know You” za jedną z najbardziej inspirujących płyt Sumlina. Wystąpili na niej gościnnie przyjaciele Huberta: Eric Clapton, James Cotton i Keith Richards. Ten ostatni pomógł również wyprodukować płytę.

W 2008 Sumlina przyjęto w poczet członków Blues Foundation Hall of Fame, był czterokrotnie nominowany do nagrody Grammy, wielokrotnie wyróżniano go Blues Music Awards. Jego gra inspirowała Rolling Stonesów, The Doors, Led Zeppelin, Steviego Raya Vaughana i Erica Claptona, a magazyn Rolling Stone umieścił go na liście Stu Największych Gitarzystów Wszechczasów, pomiędzy Slashem a Buddym Hollym.

Jego gitara zachwycała zresztą nie tylko Stonesów. Jimi Hendrix wielokrotnie podkreślał ile zawdzięcza grze Sumlina. Hubert był jednym z pierwszych gitarzystów, którzy w latach 50-tych eksperymentował z dystorsją dźwięku. „Jimi przyszedł kiedyś na nasz koncert w Liverpoolu – wspomina Sumlin - jeszcze zanim stał się taki sławny. Był po dwudziestce, ale wyglądał na 16, 17 lat. Wolfowi nie spodobały się jego kolczyki i bandana. „A to co za jeden? Pieprzony dziwoląg. Nie będę gadać ze skurczybykiem” – odgrażał się. Hendrix zapytał, czy mógłby zagrać na jego gitarze. I wiecie co? Zagrał jak sam szatan. Wolf wybałuszył oczy i zawołał “Biorę cię chłopie!”. A Hendrix na to: “Nie, dziękuję, panie Wolf. Ale podziwiam pana i bluesa. Gracie na sto procent”. Słyszałem go potem i zakochałem się w jego muzyce”.

„Chętnie uczę młodych – dodaje – Jimi umarł młodo. Cóż, życie... Wielu moich przyjaciół odeszło przed czasem. My, którzy zostaliśmy, próbujemy ocalić ich muzykę. To i moje zadanie. Blues będzie żywy tak długi, jak będziemy go grać.”

W 2002 u Huberta Sumlina wykryto raka płuc. Pomimo kolejnych operacji i słabnącego zdrowia nie przestawał koncertować aż do ostatnich dni. Nie miał zresztą wielkiego wyboru. Był zbyt nieśmiały, by walczyć z managmentami o należne tantiemy i po śmierci Howlin’ Wolfa popadł w tarapaty finansowe. W finansowaniu leczenia pomagał mu jeden z najwierniejszych fanów – Keith Richards. „Ostatnie lata nie były lekkie – opowiadał Sumlin – straciłem płuco, zmarła mi żona, a dom zalała powódź, ale Keith stał przy mnie cały ten czas. Nie starczy mi słów, żeby mu podziękować”.

Hubert Sumlin zmarł na zawał serca 4 grudnia 2011 w szpitalu w Wayne w stanie New Jersey, dokąd przeprowadził się pod koniec lat 90-tych. Miał 80 lat. Wraz z jego śmiercią skończyła się pewna epoka. ''Wielu gitarzystów próbuje grać jak on – przyznaje Bob Margolin – ale nikt już nie potrafi wydobyć z gitary takiego brzmienia”

by_ingeborg

http://www.furious.com
http://www.guitarworld.com
http://www.musicradar.com
“Tombstone Blues”, Larry Widen
“Incurable blues: the troubles & triumph of blues legend Hubert Sumlin”, Will Romano
foto: http://www.soundunwound.com
 [0] komentarzy    skomentuj  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
 
  kalendarium  
Dziś jest: 2024-04-18
100 lat temu...
1924.04.18 w Vinton w Luizjanie ur. się Clarence ''Gatemouth'' Brown, multiinstrumentalista i znakomity skrzypek. Zm. 10.09.2005.

99 lat temu...
1925.04.18 w Waszyngtonie ur. się Leo Parker, sławny saksofonista jazzowy, partner Colemana Hawkinsa, Eckstine'a, Dizziego Gillespie i Fatsa Navarro, jeden z twórców bebopu. Zm. 11.02.1962.

69 lat temu...
1955.04.18 w Chicago ur. się Lil' Ed Williams, siostrzeniec J.B. Hutto, brawurowy chicagowski gitarzysta i wokalista i lider Blues Imperials.

118 lat temu...
1906.04.18 w Kentwood pod Nowym Orleanem ur. się Little Brother Montgomery, utalentowany pianista i wokalista, popularny w latach 30-tych. Grał bluesa, jazz i boogie-woogie. W 1949 wystąpił w Carnegie Hall z orkiestrą Kida Ory'ego. Zm. 6.09.1985.
 
  reklama  
 
  szukaj  


[również w treści]
 
 
  logowanie  

Nie jesteś zalogowany/-a

login: 

hasło: 




Nie pamiętam hasła

Zarejestruj się

 
  reklama  
 
  najnowsze  
Powered by PHP, Copyright (c) 2007-2024 ..::bestyjek::..